lederboard

Maria Belka – start-upwoman

– Kiedyś nie byłam zwolenniczką parytetów, bo myślałam, że kobiety i tak sobie poradzą i dysproporcje zostaną wyrównane, ale w takim tempie czeka nas to za co najmniej 200 lat. Jeśli nie da się zmienić tego obyczajem, to trzeba prawem – mówi Maria Belka, zarządzająca nowatorskim start-upem Bit Evil, który w minione wakacje zadebiutował na giełdzie. W wywiadzie dla magazynu „Law Business Quality” przyznaje się do swoich porażek i tłumaczy, jak wychowanie dzieci wpływa na dysproporcje płci w biznesie i branży technologicznej.

 

Olivia Drost: Mieszkała pani w Wielkiej Brytanii, która zdaje się lepiej czuć klimat start-upów niż Polska. Dlaczego zdecydowała się pani inwestować w ojczyźnie, zamiast w Londynie, Singapurze, Berlinie?…

Maria Belka: Do tej listy dodałabym Lizbonę, w której panuje ciekawy klimat dla start-upów. Nie ma sensu porównywać Warszawy do wymienionych miast. Wróciłam do Polski i postanowiłam zbadać szanse, jakie daje rodzimy rynek. Nie wykluczam, że Polska będzie dla mnie tylko poligonem. Jeśli pewne rozwiązania tutaj się sprawdzą, to będę je dalej rozwijać i skoro za granicą jest tak łatwo, to najłatwiejsze przede mną.

To dokąd zamierza Pani wyruszyć na podbój?

Na pewno do Stanów Zjednoczonych. Jeszcze w tym roku wybieram się na kilka spotkań. Zobaczymy, czy amerykańskie realia będą łaskawe dla takich przedsiębiorców jak ja. Tamtejszy rynek jest sprawdzony, dobrze wygrzany. W Stanach start-upowiec jest zawodem i każda osoba działająca w branży zna warunki finansowania. W Polsce dopiero wszyscy się tego uczą – zarówno inwestorzy, jak i start-upowcy.

W Polsce w pewnym momencie zrobiła się moda na start-upy, która nadal trwa.

Kiedyś to było supermodne, dzisiaj jest już trochę passe i nie każdy chce być nazywany start-upowcem. Niech każdy nazywa się jak chce.

Jak ocenia Pani polskie środowisko start-upowe?

Środowisko jest liczne i bardzo aktywne. Myślę, że polski rynek start-upów jest nienasycony. Wiele start-upów może uzyskać dofinansowanie od funduszy, inwestorów prywatnych. Polscy przedsiębiorcy są ambitni, zaangażowani, pomysłowi i potrafią szukać niszy. Tutaj nie brakuje potencjału.

A wady? Dlaczego wciąż odstajemy od Londynu, Lizbony?

Bo nie mamy takiego doświadczenia jak rynki, które wchłaniają start-upy od lat i jesteśmy krótkowzroczni. Budowa wizji, trwającej latami, to trudne zadanie. Tego nie uczą w szkole i w pracy na etacie. W Polsce są organizowane seminaria, warsztaty, programy dla studentów różnych kierunków, dzięki którym młodzi ludzie uczą się trochę na sucho, a trochę w praktyce, jak budować własne produkty, sprzedawać je, monetyzować. Uczą się o sztucznej inteligencji, przedsiębiorczości społecznej, Internecie rzeczy itd. Dostęp do wiedzy i wsparcia merytorycznego jest coraz łatwiejszy, ale doświadczenia nic nie zastąpi. Ja mam za sobą dwa utopione start-upy i w ogóle się tego nie wstydzę. W Polsce porażka w CV nie jest dobrze postrzegana. Trzeba parę razy się potknąć, żeby to zrozumieć.

Niech mi Pani opowie w takim razie o swoich porażkach.

W 2011 roku z przyjacielem postanowiłam stworzyć portal oferujący różnego typu edukacyjne i zawodowe możliwości dla młodych ludzi, które są dostępne całkowicie za darmo lub za małe pieniądze. Chcieliśmy doradzać studentom, co ciekawego mogą zrobić i jak się rozwijać. Drugi projekt dotyczył obszaru sportowego i tworzyliśmy go kilka lat temu, gdy rozwiązania geolokalizacyjne nie były tak popularne. Aplikacja miała pomagać w znajdowaniu w okolicy towarzyszy do uprawiania sportu.

Patrząc na te start-upy z perspektywy czasu, rozumie Pani, co poszło nie tak? Jakie błędy popełniliście?

Przy pierwszym projekcie byliśmy nieopierzonymi dzieciakami i nie mieliśmy pojęcia, jak monetyzować nasze pomysły. Mieliśmy wielki, ambitny plan zgromadzenia dużej ilości danych, do czego potrzebne były ogromne zasoby czasowe lub ludzkie. Powinniśmy poświęcić się temu w stu procentach albo znaleźć fundusze na pracowników odpowiedzialnych za tworzenie treści. Podobne błędy popełniliśmy przy drugim biznesie. Na początkowym etapie budowania start-upu można jeszcze pracować za dnia na etacie, a wieczorami tworzyć swój projekt, ale gdy model biznesowy się krystalizuje, trzeba ustalić priorytety. Tak zwane „start-upy z kanapy” nie wychodzą. Niestety, nawet pełne zaangażowanie nie zawsze przynosi efekty. Tworzeniu nowej firmy nieustannie towarzyszy ryzyko. Dziewięć z dziesięciu początkujących biznesów upada.

Dwie porażki i ruszyło. Do trzech razy sztuka?

W start-upach do wielu razy sztuka, nawet więcej niż trzech. Miałam chęć i pasję do tego, żeby coś stworzyć, żeby sprawdzić się jako niezależny przedsiębiorca. Za trzecim razem trafiłam na wspólnika, który był w pełni zaangażowany, bardzo kreatywny i pracowity. Oczywiście, pieniądze są ważne, pomysł jest ważny, ale wspólnik i zespół to podstawa. Zawsze powtarzam, że „lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć”.

Po raz kolejny wspomina Pani o wspólniku, mężczyźnie. Jak różnica płci wpływa na wspólne prowadzenie biznesu? Co wnosi do niego mężczyzna, a co kobieta?

Nie patrzę na ludzi przez pryzmat tego, czy chodzą w sukience czy w spodniach. Ważniejsze są cechy charakteru, choć można zauważyć pewne tendencje zależne od płci. Mężczyźni i kobiety martwią się zupełnie innymi rzeczami. Zauważam to na swoim przykładzie. Gdy ja zaczynam panikować, mój wspólnik mnie uspokaja, a gdy on się czymś przejmuje – dla mnie okazuje się to proste to załatwienia. Uzupełniamy się, a różnica płci jest kluczem do naszej współpracy. Gdyby firmę prowadziło dwóch facetów, to mogłyby być między nimi starcia, wynikające z męskiego ego i chęci dominacji.

Sektor technologiczny jest bez dwóch zdań domeną mężczyzn. Tylko co piąty specjalista w firmach technologicznych jest kobietą. W jeszcze mniejszym stopniu panie są reprezentowane na stanowiskach zarządczych w tych organizacjach. Dlaczego?

Kiedyś nie byłam zwolenniczką parytetów, bo myślałam, że kobiety i tak sobie poradzą i te dysproporcje zostaną wyrównane, ale w takim tempie czeka nas to za co najmniej 200 lat. Statystyki zmieniają się tak wolno, że jeśli się nie da zmienić tego obyczajem, to trzeba prawem. To wynika tylko i wyłącznie z wychowania. Chłopcom od początku mówi się, żeby próbowali swoich sił w nowych przedsięwzięciach, przewodzili grupie. Gdy dziewczynka zaczyna wydawać polecenia, to jest krytykowana za bycie „bossy” (apodyktyczny – przyp. red.), a chłopcu bije się w takiej sytuacji brawa, bo jest wspaniałym liderem. Dzieciom od małego wbija się do głowy podwójne standardy, a później rosną z nimi i, w konsekwencji, kobiety mniej chętnie przejmują stanowiska managerskie, dyrektorskie, stają w szranki ze swoimi kolegami.

 

portret

 

Pani doświadczyła kiedyś osobiście tego segregowania ze względu na płeć?

Kiedyś pracowałam w Kazachstanie nad pewnym projektem i zaczynałam poważnie myśleć o dyplomacji, którą sugerowało mi wiele osób. Usłyszałam wtedy od kogoś: „jak to? Kobieta? Kobieta powinna być przy domu, dbać o rodzinę”. Od nas, kobiet, wymaga się, żebyśmy dobrze wyglądały i dbały o dom. Kiedy mamy mieć czas na czytanie książek o technologiach czy prasy specjalistycznej o rozwijaniu biznesu? Dbanie o wygląd zajmuje mnóstwo czasu. To takie kuriozalne, ale nikt dzisiaj tego nie zauważa, że przez to kobiety mają mniej zainteresowań, bo po prostu mają mniej czasu.

Dr Renata Włoch, socjolożka, która prowadziła program „Jobs&Skills for the Future” oceniła, że jedną z przyczyn dysproporcji jest też to, że kobiety przesadnie krytycznie podchodzą do ocen swoich kompetencji.

To fakt. Wiele kobiet ma taki syndrom oszustki. Gdy osiągają sukces, zastanawiają się „ja chyba miałam dużo szczęścia, że mi się to udało, bo zupełnie nie mam pojęcia, w jaki sposób zaszłam aż tak wysoko. Ja nic nie wiem, nic nie umiem i się nie znam”. Ten syndrom i brak pewności siebie skądś się biorą, a moim zdaniem – biorą się z wychowania.

A w biznesie bywa Pani traktowana inaczej jako kobieta?

Często spotykam się z tym, że idę na spotkanie biznesowe, zadaję pytanie, a rozmówca odpowiada, patrząc na mojego wspólnika, zamiast na mnie. Niektórym się wydaje, że to i tak facet podejmuje decyzję biznesową. W takich sytuacjach zazwyczaj patrzę komuś bardzo głęboko w oczy, czasem zwracam uwagę.

Mamy zdiagnozowany problem wynikający z mentalności i różnic w wychowaniu. A jak to zmienić?

Podstawą zmian jest edukacja. Chodzi o to, żeby panie w przedszkolu nie mówiły dziewczynce, gdy się pobrudzi w przedszkolu, że jest łobuziarą, a chłopców zostawiały bez komentarza, bo im wolno. Właśnie, powiedziałam „panie w przedszkolach, tak?”. Sama się na tym łapię, że myślę stereotypowo. Panie i panowie w przedszkolach. A wracając do tematów dzieci – pozwalajmy im interesować się tym, czym chcą się interesować i wspierajmy nastolatków w rozwijaniu ich pasji i edukacji. Jest coraz więcej programów mentorskich, również dla najmłodszych grup wiekowych i warsztatów, na których również dziewczynki uczą się programować i nabywają umiejętności stereotypowo uznawane za męskie. Z domów wynosimy pewność siebie, która później pozwala nam walczyć o swoje.

Czy Pani zdaniem jest szansa, że w perspektywie kilku lat te dysproporcje się wyrównają? Nie mówię o nierealnym i niezdrowym układzie 50:50, ale o możliwej zmianie tendencji.

Od kilku lat obserwuję drobne zmiany. Kobiety ośmieliły się działać w męskich branżach, za sprawą różnych programów, zachęcających je do pójścia do szkół biznesowych i na politechniki. Pracują w firmach kojarzonych z facetami nie tylko w marketingu, public relations, ale też są zaangażowane operacyjnie, a nawet same kreują firmy. Świetnym przykładem jest Katarzyna Godlewska, która stworzyła Absolvent. Jest szansa, że coś się zmieni w kwestii dysproporcji, ale to zależy od wielu czynników. Mężczyźni, którzy mają pewien przywilej, nie chcą tego zmieniać. Jaki mieliby w tym interes?

 

Rozmawiała: Olivia Drost

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności