Nicole Kidman: Najważniejsza jest rodzina


Jest pierwszą Australijką, która dostała Oscara. Tę nagrodę i Złoty Glob otrzymała za rolę w filmie „Godziny”. Po tym, jak jej małżeństwo z Tomem Cruise’em rozpadło się, związała się z muzykiem country Keithem Urbanem. Mimo że ich związek nie wróżył przyszłości, dziś uchodzą za szczęśliwe małżeństwo. Tylko nam Nicole Kidman opowiada o tym, jakie to uczucie dostawać za rolę 15 milionów dolarów, a także o tym, czego nauczyło ją macierzyństwo.

Ma Pani podwójne obywatelstwo – amerykańskie i australijskie. W którym z tych krajów czuje się Pani tak jak u siebie, jak w domu?
– Czuję się u siebie tu i tu, natomiast, jak ktoś kiedyś powiedział: „Twój dom jest tam, gdzie twoja rodzina”. Wychowałam się w Australii i tam najczęściej święta i uroczystości rodzinne spędzam. Australia mnie wycisza, uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa. Tam się regeneruję. Znakomicie też regeneruję się na naszej farmie w pobliżu Nashville.

Rozumiem więc, że z wielką radością przyjęła Pani rolę w filmie Baza Luhrmanna „Australia”?
– Z olbrzymią radością. U Baza zagrałabym nawet wówczas, gdyby poprosił mnie o powiedzenie tylko jednego zdania w swoim filmie. Dodatkową atrakcją było przybliżenie światu historii mojego kontynentu, cywilizacji Aborygenów. Również i dla mnie była to lekcja historii. Po raz pierwszy odwiedziłam północne terytoria Australii i miałam możliwość obcować z Aborygenami.

Lubi Pani pracować z Bazem Luhrmannem, z którym spotkała się Pani trzykrotnie na planie filmowym?
– Tak. Znamy się od wielu lat i znakomicie się rozumiemy. Baz czuje moją osobowość, moją psychikę i potrafi wydobyć ze mnie najgłębiej skrywane emocje. Uwielbiam pracować z reżyserami, którzy potrafią mnie pobudzić, zmobilizować do największego wysiłku, czegoś nauczyć. Zresztą, w swoim życiu zawodowym miałam szczęście do wspaniałych reżyserów. Poza Bazem pracowałam przecież z Sydneyem Pollackiem, Larsem von Trierem, Jane Champion, Stephenem Daldrym, Stanleyem Kubrickiem. To wielcy artyści i myśliciele.

Należy Pani do tych najlepiej opłacanych aktorek w Hollywood. Jakie to uczucie otrzymywać za rolę 15 milionów dolarów?
– Fantastyczne. Tym bardziej że aktorstwo to nie tylko moja praca, również i wielka pasja. Niemniej tak duże pieniądze oferują mi za udział w megaprodukcjach, w których aż tak często nie występuję. Gram przecież też w teatrze, w niskobudżetowych filmach. I nie uzależniam swojej pracy od wysokich honorariów. Robię to, na co mam ochotę, na czym mi zależy.

Przyzna Pani, decydować o każdym swoim kroku to przywilej wielkich gwiazd?
– Owszem, mam na tyle dobrą pozycję w show-biznesie filmowym, że stać mnie na dokonywanie wyborów, na własne zdanie. Natomiast nie myślę o sobie w kategoriach: gwiazda. Jestem aktorką, która w oparciu o swoją osobowość, swoje emocje i doświadczenia, swój wygląd, realizuje wizję reżysera.

A to wielka odpowiedzialność?
– To prawda. Niewątpliwie wykonuję swoją pracę z wielką odpowiedzialnością, świadomością i stać mnie na olbrzymie poświęcenia. Zresztą w mojej naturze leży to, że jeżeli coś robię, oddaję się temu bez reszty. Dotyczy to również życia prywatnego, miłości. Jeżeli jestem z kimś, to akceptuję jego wady, zalety i oddaję mu się bez reszty.

Rozumiem, że ów mężczyzna musi być ideałem?
– Niekoniecznie. Ideały, jeżeli takowe w ogóle istnieją, wydaje mi się, że są okropnie nudne. Dużo ciekawsze są niedoskonałości, nad którymi można pracować, które same chcą się doskonalić. Nigdy nie myślałam o swoim wybranku jako o ideale. Najważniejsze dla mnie w relacjach damsko-męskich zawsze było zaufanie, partnerstwo i wzajemna akceptacja.

Pani małżeństwo z gwiazdą muzyki country Keithem Urbanem sprawiło, że stała się Pani osobą w pełni szczęśliwą?
– A także m.in. narodziny mojej córeczki Sunday Rose. Kiedyś czułam się szczęśliwa, gdy dużo pracowałam, gdy z jednego planu wchodziłam na następny. To się zmieniło. Najważniejsza jest rodzina. Jestem bardzo uczuciowa i nie cierpię długich rozstań z mężem i dziećmi. Gdy jestem poza domem, ciągle myślę, co robią moje córeczki, jak się czują. Chyba nie byłabym w stanie przyjąć roli, która wymagałaby ode mnie dłuższej izolacji od najbliższych.

Sunday Rose to dość nietypowe imię dla dziecka?
– Nietypowe, ale mnie i mojemu mężowi bardzo się podoba. Tak na imię miała babcia mojego męża, do którego córka jest bardzo podobna.

Z poprzedniego małżeństwa z Tomem Cruise’m ma Pani dwójkę adoptowanych dzieci – córkę Isabellę i syna Conora Antony’ego. Czy jest Pani dla nich surową matką?
– Nie jestem surową matką. Swoje dzieci staram się wychować tak, by były silne, świadome i z łatwością radziły sobie z życiem. Rolę matki uważam za najpiękniejszą i najważniejszą w swoim życiu.

Czego rola matki Panią nauczyła?
– Dzięki roli matki wiem, gdzie jest moje miejsce, jakie są moje pragnienia i co to jest szczęście. Poprzez rolę matki czuję się spełniona jako kobieta.

Rola matki przewartościowała Pani świat?
– Rola matki, wiek, liczne doświadczenia, to wszystko przewartościowało mój świat. Rzeczy, które kilka lat temu wydawały mi się bardzo istotne, dziś bledną w porównaniu z czymś takim, jak bycie z dziećmi, z mężem – z rodziną. Oscary, Złote Globy i inne wyróżnienia to fantastyczne rzeczy, ale wydają się mało istotne, gdy na szali położy się też życie prywatne – rodzinne.

Nie mają tej siły?
– Największą siłę ma miłość. Ona jest najważniejsza w moim życiu. Wariuję na punkcie swoich dzieci i męża.

Podobno dużo rozmyśla Pani o śmierci, która jest jednym z zasadniczych tematów filmu „Godziny”, za który dostała Pani Złoty Glob i Oscara?
– Kiedyś bardzo bałam się śmierci, choć, tak jak chyba każdy młody człowiek, nie przyjmowałam do swojej wiadomości, że kiedyś wszystko się skończy. Z wiekiem oswoiłam się z tą świadomością. Polecam to każdemu, bo wtedy łatwiej się żyje. Trzeba zaakceptować to, co nieuchronne i żyć w zgodzie z sobą samą.

Jak wyglądają Pani stosunki z poprzednim mężem, aktorem Tomem Cruise’em?
– Są poprawne. Byliśmy małżeństwem długi czas i mamy, jak pan zauważył, dwójkę dzieci. To łączy.

Jest Pani ambasadorką UNIFEM-u, działa Pani na rzecz kobiet?
– Matce zawdzięczam zaangażowanie w tzw. kobiece sprawy. Matka uczyła mnie i moją siostrę, że kobiety zawsze mają wybór, że nie są skazane na czyjąś łaskę. Nauczyła nas świadomości tego, że w życiu należy być sobą i walczyć o swoje prawa i miejsce w świecie. Chcę dziś to uświadomić kobietom słabym, zagubionym, niepewnym swoich wartości.

1555618_glinka-agency.com

Podobno wielką Pani pasją są książki. To prawda?
– Rodzice zaszczepili we mnie miłość do książek. W dzieciństwie pochłaniałam je jedna po drugiej, najczęściej siedząc z latarką pod kołdrą (śmiech). Najbardziej lubiłam dzieła rosyjskich twórców – najbardziej przemawiały do mojej wyobraźni i wrażliwości.

Wiem, że Pani pasją jest również śpiewanie. Tej pasji m.in. oddawała się Pani, grając w musicalu „Moulin Rouge”?
– Grając tę rolę, spełniłam swoje wokalne marzenia. Śpiewanie zawsze mnie pociągało. W „Moulin Rouge” też tańczyłam. Wreszcie podstawy baletu do czegoś się przydały (śmiech).

Jest Pani świetną piosenkarką. Udowodniła to Pani, nagrywając z Robbie’em Williamsem cover piosenki „Something Stupid”, którą w oryginale śpiewali Frank i Nancy Sinatra?
– Dziękuję za uznanie. To świetna piosenka, więc z Robbie’em staraliśmy się dobrze wypaść.

Jak Pani by siebie opisała?
– Jestem silną kobietą, bardzo emocjonalną. Nie potrafię ukrywać emocji. Jak się cieszę, to cieszę się całą sobą, jak się martwię, smucę, widać to z daleka. Na pewno nie jestem fałszywa. Na pewno można mi zaufać.

Jest w Pani dużo harmonii i spokoju. Z czego to się bierze?
– Mój ojciec nauczył mnie różnych technik medytacji, które pomagają zachować spokój i równowagę. Poza tym jako osoba wierząca dużo rozmawiam z Bogiem, modlę się w samotności. To też pomaga. Także udana rodzina pomaga mi zachować równowagę i szczęście, które jest obecne w moim życiu.

Jest Pani kobietą po czterdziestce. Czy przeraża Panią upływ czasu?
– Ani trochę. Taka jest kolej życia, więc trzeba się z tym pogodzić. Nie można wpadać w panikę, tylko cieszyć się życiem. Ja dziś w pełni cieszę się życiem.

Rozmawiał: Bogdan Kuncewicz / IK
fot. Glinka Agency

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności