Agnieszka Zembrzycka: Nigdy nie wzorowałam się na konkurencji


„Pasja rodzi wytrwałość i siłę w pokonywaniu przeciwności i problemów, które na pewno prędzej czy później pojawią się na tej drodze” – Agnieszka Zembrzycka, właścicielka Booksy International, opowiada o swojej drodze do sukcesu, poświęceniu i ciężkiej pracy.

 

LBQ: „Potrzeba jest matką wynalazków”, czy takie motto przyświeca Pani działalności?

A.Z.: Myślę, że od początku mojej kariery zawodowej przyświecało mi takie motto. Projektując wcześniej serwis wizaz.pl i katalog kosmetyków wszech czasów, właśnie nim się kierowałam. Tworząc obecnie Booksy to motto jest jeszcze bardziej aktualne, ponieważ bazujemy na potrzebach naszych klientów i właścicieli biznesów. Oni są niekończącym się źródłem nowych pomysłów.

Nawiązując do wizaz.pl – skąd się wziął pomysł? Do tej pory spotykałam mężczyzn jako twórców aplikacji mobilnych.

Myślę, że tworząc nawet bardzo zaawansowane technicznie rozwiązanie, trzeba zachować pewną równowagę. Mój udział w aplikacji nie odnosi się do samej technologii. Uważam się bardziej za osobę od tej kobiecej części produktu, czyli od pewnych koncepcji i rozwiązań czy idei oraz od kontaktu z biznesem. Często mężczyźni „sfokusowani” są na technologię. W tym przypadku, gdy decydowaliśmy się wejść w branżę health & beauty, niezwykle istotny był pierwiastek żeński. My, kobiety, naturalnie korzystamy z tego produktu i wiemy, jakie mamy potrzeby, co chciałybyśmy otrzymać. Dokładnie tym kierowaliśmy się, rozwijając wizaz.pl: mój mąż był odpowiedzialny za technologie, ja zaś tworzyłam i kreowałam koncepcję wizaz.pl oraz kierowałam społecznością. Wychodzę zawsze z założenia, że tworząc serwis czy aplikację, musimy bardzo wsłuchiwać się w potrzeby odbiorców. Nie jesteśmy tylko od tego, by rządzić i zarządzać, tylko aby być w pozycji lekko przepraszającej, pokazującej, że rozumiemy potrzeby i staramy się je rozwiązać. Podobnie jest z Booksy International. W tej chwili mamy ponad osiem tysięcy współpracujących z nami biznesów. Każdy z nich ma jakieś potrzeby i my musimy ich wysłuchać, przeanalizować i zgłosić nasze uwagi czy sugestie do działu technicznego, tak aby dalej wspólnie stworzyć dobre rozwiązania.

 

booksy

 

Jakie ma Pani „złote rady” dla ludzi chcących założyć swoją firmę? Jak długo musi trwać etap oczekiwania na efekty? Wiele osób po roku działalności i braku efektów finansowych zamyka biznesy.

Dla mnie od początku ważna była pasja. W pierwszych trzech latach pracy przy wizaz.pl nie przypuszczałam nawet, że tworzę swój przyszły zawód redaktora naczelnego portalu, a już zupełnie nie myślałam, że jakimkolwiek sukcesie. To była od początku pasja, jaką do dnia dzisiejszego jest dla mnie charakteryzacja filmowa. Od tego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Mój zawodowy know how pozwolił na to, że czułam się pewnie i mogłam pisać do portalu. Jak udzielałam rad, to wiedziałam, o czym mówię. Przez cztery lata traktowałam to wyłącznie jako hobby. Poświęcałam (wraz z mężem) na nie mnóstwo czasu dla przyjemności, bo uważałam, że jest to fajne, że mam kontakt z ludźmi. To nas rozwijało, było czymś nowym. W pewnym momencie zauważyliśmy, że hobby zamienia się w regularną pracę. Zaczęły się bardzo skromne dochody. Dużym przełomem był moment, kiedy statystyki rosły i otrzymywaliśmy coraz ciekawsze oferty reklamowe. Nawiązaliśmy nawet kontakt z agencją reklamową i wpływy zaczęły rosnąć. Pojawiło się pytanie: co dalej? Mąż zajmował się technologią, ale był to dla niego drugi etat, bo pracował faktycznie gdzie indziej na odpowiedzialnym stanowisku. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy może warto zrezygnować z tej pracy? Z drugiej strony pytanie: czy nie zaczniemy się cofać? Bo, jasnym było dla nas, że jeśli nie będziemy się rozwijać, to oznaczałoby, że się cofamy. Padła trudna decyzja o rezygnacji męża z pracy i tego, że zajmiemy się tylko portalem. Od tego momentu zaczęliśmy bardzo poważnie myśleć o wizaz.pl, który stał się naszym głównym źródłem utrzymania. Żarty się skończyły i rozpoczęło się myślenie biznesowe. Rozszerzyliśmy team. Zatrudniliśmy redaktorki, programistę, dewelopera. Mieliśmy już pewny cel i poszliśmy pełną parą do przodu. Kolejnym punktem zwrotnym było to, że musieliśmy poszukać na tym rynku silnego partnera. Serwis dynamicznie się rozwijał, ale wiedzieliśmy, że utrzymanie zapewni nam tylko partner mający dobre relacje z potencjalnymi reklamodawcami, dlatego nawiązaliśmy współpracę z Edipresse Polska. Kosztowało nas to sprzedaż części udziałów. Podpisaliśmy pięcioletni kontrakt.

W 2014 roku sprzedaliśmy już resztę udziałów i przyszedł czas na rozstanie z wizaz.pl. Pod koniec współpracy z Edipresse wiedzieliśmy już, że będziemy chcieli otworzyć coś nowego. Nie ukrywam, że było mi już łatwiej, bo posiadałam większy know how i byłam mocno już związana z rynkiem internetowym. Wiedziałam też, jak wygląda rynek mobile i że teraz on będzie się dynamicznie rozwijał. Podobnie jak w przypadku wizaz.pl wstrzeliliśmy się w dobry moment na rozwój naszego nowego projektu. Sprzedając „Wizaż”, chcieliśmy spróbować czegoś nowego, zwłaszcza że mieliśmy zaplecze finansowe. Nie ukrywam, że przy dużych projektach, kiedy myśli się globalnie, bez pieniędzy jest bardzo trudno. Choć obecnie jest łatwiej dzięki możliwości pozyskania środków choćby z funduszy europejskich. Wiadomo, że to wymaga cierpliwości, pracy i dużej ilości papierów, ale jest to możliwe. Na starcie naszej firmy my też uzyskaliśmy dodatkowe dofinansowanie z unii, które było źródłem pozwalającym rozwinąć biznes. Okazuje się też, że jest bardzo dużo ludzi z branży internetowej, ale spoza niej też, którzy również szukają miejsca na pomnożenie swoich pieniędzy. Szukają dobrych pomysłów. Dlatego warto czasem pojeździć na różnego rodzaju spotkania, gdzie są start-upy internetowe, gdzie przewija się dużo ludzi, nie tylko założycieli, ale i fundatorów, funduszy. Nasi inwestorzy do tej pory (koniec 2015 roku) wyłożyli na dalszy rozwój Booksy 12 mln zł. Wydaje mi się, jeśli ktoś wie, czego chce, do czego dąży, i sprawdził chociażby na małej skali koncept, to jest duża szansa, że w Polsce czy na świecie pomysł się sprawdzi. Wciąż jednak uważam, że przy prowadzeniu biznesu najważniejsza jest pasja – bez niej nic nie wyjdzie. Jeśli ktoś na początku myśli tylko o pieniądzach i że zrobi dobry biznes, to nie wierzę, że mu się uda. Pasja rodzi wytrwałość i siłę w pokonywaniu przeciwności i problemów, które na pewno prędzej czy później pojawią się na tej drodze.

Skąd bierze Pani inspiracje?

Z życia. Czasami potykamy się o pewną potrzebę. Kiedy tworzyłam wizaz.pl, a obecnie Booksy, nigdy nie wzorowałam się na konkurencji, bo nie wiem, czy rozwiązania konkurencji są trafione. To jest duże ryzyko, więc staram się bardziej kierować swoją babską intuicją oraz obserwować zawody, dla których dedykowany jest projekt. W przypadku Booksy staram się spotykać z ludźmi i pytać o ich sukcesy i problemy. Często oni sami nie wiedzą, jakich rozwiązań aplikacji mogą oczekiwać i to jest po części również moje zadanie. Rozmawiamy z właścicielami salonów, dowiadujemy się, jakie mają problemy i próbujemy je rozwiązać. Te codzienne potrzeby naszych klientów powodują, że produkt się rozwija i mam nadzieję, nasze funkcjonalności są coraz lepsze.

Myślenie globalne w biznesie. Czy ważne jest, aby nie myśleć krótkoterminowo?

Wszystko zależy od produktu. Kiedy tworzyłam wizaz.pl, wiedziałam, że to będzie produkt na polski rynek.

 

agnieszka_zembrzycka

 

Czytałam, że Booksy jest też tworzone jak produkt globalny.

W przypadku Booksy wiedzieliśmy, że aplikacja to produkt, który może być międzynarodowy i wejść na różne rynki. Od samego początku nastawialiśmy się na to. Pierwsze oprogramowanie stworzyliśmy tylko w języku angielskim. Proof of concept zrobiliśmy właśnie w USA, dlatego że tam jest wyższy poziom smartfonizacji i klienci są przyzwyczajeni do rezerwacji różnych usług, na przykład gastronomicznych czy taksówkarskich poprzez aplikacje. Poza tym jeśli coś wychodzi w Stanach, to jest duża szansa, że sprawdzi się też na innych dużych rynkach. Zaryzykowaliśmy i zrobiliśmy trochę inaczej niż polskie firmy, które zaczynają zwykle w kraju. Udało się rzeczywiście i okazało, że produkt chwyta, mimo że był na początku dość prymitywny. Kolejnym etapem była Polska.

Jak to działa?

Na początku korzystaliśmy z kontaktów biznesowych mojego partnera biznesowego i założyciela Booksy – Stefana Batorego. Stefan w Stanach prezentował produkt na różnych targach i spotkaniach i spotkał się tam z dużym entuzjazmem. Wtedy zaczęliśmy sprzedawać Booksy poprzez kanały społecznościowe typu Facebook czy Instagram. Booksy chwyciło, bo nie dość, że to produkt po angielsku, na smartfony, to został przygotowany na Androida i iOS. W Stanach trafialiśmy na początku do tzw. independent contraktorów – nasza aplikacja jest idealna dla nich, bo mają stworzone proste narzędzie biznesowe. W Polsce jest inaczej – tu właściciel zatrudnia kilka osób, dlatego musieliśmy popracować trochę nad produktem i przystosować go do wymagań polskiego rynku. Polska jest i myślę jeszcze będzie naszym króliczkiem doświadczalnym, bo tutaj otrzymujemy szybko informację zwrotną na temat, co działa i co należy poprawić.

Oprócz Stanów Zjednoczonych i Polski system Booksy jest dostępny w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii na Filipinach, w Indiach czy RPA. Otwieramy właśnie placówki w Brazylii, Argentynie, RPA i Singapurze. Myślimy też o Korei. Moim marzeniem jest być polskim booking.com, jeśli chodzi o skalę zasięgu. Sama korzystam z tego serwisu i go uwielbiam.

Życzymy tego z całego serca!

 

Rozmawiała: Ilona Adamska

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności