Kim jestem? Co się stało? Swoje życie zna z opowiadań…. Czasem ma przebłyski tego co było przed…. No właśnie… przed czym? Lisów pod Radomiem. Kościół, kilka kapliczek. Domki jednorodzinne wzdłuż głównej ulicy. 712 mieszkańców.
18 września 2019 roku. Godzina 19.40. Alicja Komorowska wybiera się do sklepu, gdy słyszy dzwonek do drzwi. W progu stoi Paweł, sąsiad z naprzeciwka. Przyszedł z Olkiem, 7-letnim synkiem. Pyta, czy może zostawić chłopczyka, bo chciałby porozmawiać z Anitą. Dla sąsiadki to nie problem. Od kiedy Anita z Pawłem i Olkiem zamieszkali w Lisowie, mały mówi do niej ciocia i często ją odwiedza. Uwielbia zwierzęta, a ona ma kilka kotów. Alicja idzie z Olkiem do sklepu.
Godzina 19.55. Wracają. Alicja przez okno widzi, że na podwórko przychodzi Paweł. Pali papierosa. W ręce trzyma jakiś pakunek. Kobieta czeka, aż przyjdzie po syna, ale sąsiad odpala drugiego papierosa. Kobieta zaczyna się niepokoić. Zabiera ze sobą 17-letniego syna i wychodzi przed dom.
– Paweł, a ty co? Jedziesz gdzieś?
– Do Warszawy – odpowiada spokojnym, ale cichym, raczej niepewnym głosem.
– Przecież dopiero wróciliście.
– Musimy już jechać. Musimy.
Dziwne zachowanie sąsiada zaczyna budzić w Alicji strach.
– Paweł, a gdzie Anita?
Milczenie.
– Gdzie Anita? – zdenerwowana Alicja podnosi głos.
– Musiała pojechać do szpitala.
– Do jakiego szpitala? Paweł, gdzie jest Anita?! – sąsiadka zaczyna trząść się z nerwów.
– Zabiłem ją.
– Co zrobiłeś?!
– Musiałem.
Godzina 20.02. Alicja zdaje sobie sprawę, że sąsiad nie żartuje. Biegnie do domu. Dzwoni na policję. Wyrzuca z siebie, że sąsiad twierdzi, że zabił żonę, która jest w ósmym miesiącu ciąży.
Nie czeka długo. Pogodny wrześniowy zmierzch łamie pulsujące niebieskie światło. Paweł nigdzie nie ucieka. Stoi przed drzwiami sąsiadów dokładnie tam, gdzie stał kilka minut wcześniej. Gdy policjant rzuca go na ziemię, nic nie mówi, na nic konkretnego nie patrzy, wydaje się nieobecny. Ręce do tyłu, kajdanki.
Wtedy z domu wybiega Alicja. Za nią syn. Pędzą szukać Anity. Za nimi biegnie jeden z policjantów. Drugi pilnuje Pawła. W tym czasie przyjeżdża karetka.
Sąsiedzi wpadają do domu. Rozdzielają się. Wołają Anitę. Alicja słyszy syna: „Mamo, jest tutaj!”. Wbiega do pokoju. Lewandowska leży tyłem. Nie da się dostrzec twarzy. Słychać ciche jęczenie. Nie mają czasu się przyjrzeć. Policjant, który biegł za nimi, każe im wyjść z domu. To miejsce przestępstwa.
– Takie rzeczy to tylko na filmach. Na żywo wydają się nieprawdopodobne. W życiu nie przypuszczałam, że coś takiego może się wydarzyć. Anita z Pawłem i Olkiem sprowadzili się do Lisowa trzy miesiące temu. W tym czasie nie słyszałam ani jednej kłótni. A co dopiero coś takiego – mówi Alicja.
Przesłuchania trwały długo. Wezwano też żandarmerię, bo Paweł to 34-letni żołnierz Wojska Polskiego w czynnej służbie. Kilka lat temu był na misji w Afganistanie.
– Codziennie przed oczami mam obrazy z tego dnia. Nie da się zapomnieć. Na początku mówiła o tym cała wieś, teraz nikt nie wraca do tamtego wieczora. Ale ja, kiedy wychodzę wieczorem przed dom, dalej widzę Paweł, jak leży skuty na naszym podwórku – przyznaje Alicja. – Strach we mnie pozostanie. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym go jeszcze kiedykolwiek spotkać na ulicy.
Kiedy do Lisowa jechali policjanci, a Paweł stał przed drzwiami sąsiadów, 7-letni Olek trząsł się ze strachu w ramionach babci – tak zwracał się do pani Krystyny, teściowej Alicji.
– Trzymałam go, razem głośno się modliliśmy. Oluś wyrywał się do okna, ale nie pozwoliłam mu spojrzeć. Obejmowałam jeszcze mocniej. On powtarzał wciąż to samo pytanie: „Babciu, tata nic nie zrobił mamie, prawda?”. Odpowiadałam, że nie wiem – opisuje pani Krystyna.
Sąsiadka martwi się o chłopczyka. Powtarza, że jest podwójną sierotą, bo ojca zapewne stracił bezpowrotnie, a matce musi pomagać niemal we wszystkim mimo tak młodego wieku.
Pani Krystyna boi się też o siebie i swoich najbliższych: – Paweł nam nie zrobił krzywdy. Chodzi tylko o to, co wyrządził Anicie i Olkowi. Mój syn z nim dobrze żył, pomagał mu przy remoncie. Paweł nie pił, nie bił. Mimo tego, kiedy się ściemnia, zamykamy dom na klucz.
Wstrząs urazowy. Liczne rany rąbane twarzoczaszki, karku, tułowia, kończyn górnych. Stłuczenia struktur głębokich mózgowia. Śpiączka. Złamanie kręgu C1. Poród martwego płodu przez cięcie cesarskie. Tracheotomia.
Rozpoznanie sformułowane w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu, które opisuje rany zadane siekierą, jest wstrząsające, ale nie oddaje ogromu tragedii.
Najlepiej świadczył o nim widok lekarzy wychodzących z sali operacyjnej, na którą 37-letnia Anita trafiła wprost z karetki. Chirurdzy zasłaniali twarze i powtarzali, że nigdy czegoś takiego nie widzieli.
– Pamiętam to doskonale. Nie sądziliśmy, że jest aż tak źle – mówi Monika Szpilska, siostra Anity, która po tragedii jest jej najbliższą osobą, drugą matką.
Anita długo była w stanie określanym w opisach lekarskich jako ciężki. Śpiączka trwała dwa miesiące.
– Widać było, że walczy. Nawet kiedy spała. Prawa ręka szarpała non stop. Nieświadomie chwytała nas za gardło czy za bluzkę. Uścisk był silny. W jej organizmie trwała potężna walka o życie – opowiada Szpilska.
Gdy Anita była w szpitalu, rozpoczął się proces jej męża. Do sądu chodziła właśnie Monika.
Siostra Anity widziała wcześniej miejsce zdarzenia. Była tam po trzech dniach, gdy przyjechała zabrać podręczniki szkolne dla Olka. Był przecież wrzesień, od trzech tygodni trwał rok szkolny.
– Każdy kolejny krok uświadamiał mi ogrom tej tragedii. Krew była wszędzie. Zaraz po wejściu zobaczyłam rozbryzgi na ścianach. Czyli wszystko zaczęło się już na ganku. Potem kolejne ślady, aż do brunatnoczerwonej kałuży w pokoju. Wszystko przeżyłam jeszcze raz, od nowa – mówi Monika.
Tylko ona z całej rodziny widziała Pawła po tragedii. Na rozprawie milczał.
– Zaczęłam się trząść, kiedy uświadomiłam sobie, że zobaczę go po tym wszystkim. Na sali nie patrzył na mnie. Ja na niego zresztą też. Czasem tylko mimo woli, kiedy zerkałam na sędziego. Na koniec padło pytanie, czy Paweł chce coś powiedzieć. Odparł, że nie – wspomina Monika.
Dziś…
2 lata od tragedii Anita stawia pierwsze samodzielne kroki. Ma dla kogo walczyć, uśmiecha się, patrzy z nadzieją w przyszłość. Ma marzenia, chce chodzić, chce opiekować się samodzielnie swoim ukochanym synkiem. Chce żyć.
Aby Anita mogła chodzić niezbędna jest rehabilitacja. Koszt tygodniowej rehabilitacji to 300zł, turnusy rehabilitacyjne to 7 tysięcy za 2 tygodnie a na jednym turnusie nie kończy się…. Do tego specjalistyczne badania, konsultacje. Wszystko kosztuje… Anity nie stać na pokrycie kosztów. Pomagają ludzie dobrej woli. Ty także możesz przyłączyć się do zbiórki dla Anity. Pomóżmy jej zacząć od nowa.