W uroczej, bielskiej kawiarence Środek spotykam się z Moniką Kubień – właścicielką marki odzieżowej LOFT13. Na kolekcję Moniki trafiłam przypadkiem. Ten sam przypadek sprawił jednak, że zadłużyłam się w niej bez reszty. Nigdy nie kryłam swojego lokalnego patriotyzmu – pochodzę z gór i kocham góralszczyznę. Choć los zepchnął mnie w samo serce wielkiego miasta, gdy tylko nadarzyła się okazja, aby miłość do folkloru, połączyć z nieukrywaną słabością do klasyki – postanowiłam dać się porwać zakupowemu szaleństwu.
Stylizacje proponowane przez LOFT13 są odważne, efektowne i oryginalne, a co najważniejsze – ultra wygodne. Jak udało mi się ustalić w toku powziętego w tym temacie „modowego śledztwa” ubrania tej marki, to typowy handmade, idealnie wpisujący się w mój, zdecydowanie preferowany ostatnimi czasy, nurt slow fashion. Zachęcona owocnymi zakupami, postanowiłam dotrzeć do autorki tych niepowtarzalnych projektów, zwłaszcza, że okazała się moją „krajanką”.
W antruażu klimatycznego wnętrza teatralnej kafejki i aromacie świeżo palonej kawy, Monika Kubień – projektantka marki LOFT13 opowiedziała mi o początkach swojego folkowego imperium.
– Od dziecka miałam styczność z modą. Gdy miałam 7 lat moja mama otworzyła sklep odzieżowy. Codziennie po szkole przychodziłam do niej i obserwowałam jej pracę. Jeździliśmy z bratem i mamą po towar do lokalnych producentów. Tym sposobem rok po roku wrastałam w świat mody, którego zapach stawał się dla mnie coraz bardziej znajomy. Jak widać, miłość do branży fashion okazała się dla nas rodzinna. Dziś historia zatoczyła koło, a w prowadzeniu LOFT13 pomaga mi moja córka – Sonia. Wzajemnie nakręcamy tempo swoich działań, poszukujemy inspiracji do nowych projektów, a później świętujemy ich sukces, pośród zadowolonych Klientek marki. To nasza wspólna pasja i pomysł na życie.
Można powiedzieć więc, że córka stała się paradoksalnie matką Twojego biznesu…
– Dokładnie tak. To Sonia, w „zmowie” z moim przyjacielem, namówili mnie do postawienia wszystkiego na jedną kartę i zawalczenia o moje marzenia. Od dawna snułam plany na otworzenie własnej, modowej marki odzieżowej, gdzieś w środku czułam nutę potencjału i niespożytkowany zmysł artystyczny, ale nigdy nie miałam odwagi mówić o tym głośno. Ba, nie sądziłam nawet, że przełożenie snutych w głowie wizji na realia, może okazać się jakkolwiek atrakcyjne dla oka. Dopiero oni uświadomili mi, że pora zaryzykować – wspierali mnie od początku i wierzyli w projekt bardziej, niż ja sama. Gdyby nie to, nie byłoby mnie dzisiaj tu, gdzie jestem. Za ich namową poszłam na kurs kroju i szycia, zdobyłam wiedzę oraz doświadczenie, które pozwoliły mi rozwinąć skrzydła i usystematyzować moje projekty.
Pamiętasz jeszcze pierwszy z nich?
– Pewnie. Chyba nigdy go nie zapomnę. Pierwszą rzeczą, jaką uszyłam po kursie, była ślubna podwiązka, utrzymana w stricte góralskim stylu. Przekazałam ją na aukcję charytatywną, choć wątpiłam, że będzie cieszyć się jakimś zainteresowaniem. Trudno opisać radość, którą poczułam, kiedy zobaczyłam jak suma licytacji szybuje w górę. Takie emocje pamięta się na długo.
Do niedawna prowadziłaś stacjonarny butik, dziś przenosisz swoją działalność do sieci. Bezpośredni kontakt z Klientkami zamieniłaś na elektroniczne wiadomości…
– Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z Klientkami. Widoku ich zadowolonych twarzy, kiedy po wyjściu z przymierzalni prezentują się w ubraniach Twojej kolekcji. Niestety, choć w czasach, kiedy w branży startowała moja mama, stacjonarne butki święciły triumfy z uwagi na deficyt „PRL-owego wszystkiego”, dziś życie przeniosło się do sieci i prędzej czy później, każdego przedsiębiorcę dopadnie ta świadomość. Zwiększone zainteresowanie marką LOFT 13, skłoniło mnie zatem w ostatnim czasie do wyjścia poza 4 ściany sklepu. Dzięki sklepowi internetowemu Butik LOFT13 stałam się dostępna dla Klientek z najdalszych zakątków Polski. Co paradoksalne, im dalej od gór, tym większym pożądaniem cieszą się folkowe naleciałości, które zdefiniowały moją markę.
Naleciałości, które nazywasz góralszczyzną? To lokalny patriotyzm czy fascynacja ludowymi wzorami powodują, że marka LOFT13 stoi folklorem?
– Zawsze podobały mi się stroje ludowe. W końcu urodziłam się i wychowałam w górach. Choć należę do grona tzw. „góralek nizinnych”, a na co dzień ubieram się raczej nowocześnie, od zawsze fascynowało mnie w modzie zastosowanie elementów regionalnych. Soczyste kolory, kwiaty, paski, charakterystyczne wzory. Od dwóch, trzech lat polska moda karmi się folklorem. To trochę tak, jakby Polacy wybudzili się ze snu, przejrzeli na oczy i zaczęli dostrzegać wartość (także tę komercyjną) w tym, co otaczało ich przecież od dawna. Niespodziewanie, z dnia na dzień – w rytmie słowiańskich piosenek Donatana, zachłysnęli się własną „regionalnością”, przyznając wreszcie oficjalnie do tego, że to, co nasze, polskie – przestało kojarzyć się z kiczem, a zamiast tego, ożywiło w nas słowiańską dumę, z kipiącego bogactwem kulturalnego dorobku. Właśnie to chcę robić – promować folk; wspierać to, co „nasze”.
I nie boisz się, że nawiązania do ludowości to projekty, które mogą trącić przysłowiową myszką?
– Absolutnie. Moda na folk przeżywa dziś renesans. Ludowe wzory przestały kojarzyć się z utytłaną, góralską parzenicą, stając się formą na wyrażenie własnego Ja i dumne podkreślenie swoich korzeni, zwłaszcza jeśli motyw folk, stanowi jedynie charakterny dodatek nowoczesnej całości. W LOFT 13 przełamuję konwencję „babcinych spódnic z koła”. Tworzę folk w nowoczesnym wydaniu. Czasem przeplatam go z innymi motywami, aby nie popaść w monotonię. Charakterystycznymi wzorami marki stały się w ostatnim czasie także printy moro oraz motywy gazetowego druku.
Dlaczego LOFT13? Internet pęka w szwach od przesytu internetowych sklepów i sklepików.
– Ty mi powiedz, w końcu to Ty mnie w nim znalazłaś <śmiech>. Widzisz, kolekcja LOFT13 to ubrania z mocno charakterystycznym rysem. Nie każda kobieta ubierze się w LOFCIE i nie każda poczuje się dobrze w naszych stylizacjach. Moja odzież kierowana jest głownie do kobiet niezależnych, odważnych, pewnych siebie. Takich które nie boją się wyróżniać, a największą przyjemność czerpią z podkreślania swojego indywidualizmu. Nie tworzę typowego casualu. Celuję w grono odbiorczyń, które gdy widzą sklep, w przeciągu zaledwie kilku sekund wiedzą, czy uczucie, które towarzyszy im przy oglądaniu kolejnych modeli, to zachwyt i pragnienie posiadania czy kołatające po głowie, ciche: „nigdy w życiu…”. Szyję na wymiar, na indywidualne zamówienie Klientki, w małych ilościach, przez krawcowe pracujące w pocie czoła, w przydomowych pracowniach. Materiały dobieram pieczołowicie, zwracając uwagę na ich trwałość. Wybieram jakość i indywidualizm. Może dlatego trafiłaś w moje progi?
Rozmawiała: Dagmara Jagodzińska