lederboard

Marcin Gortat: Wiem, na co mnie stać

W młodości marzył, aby zostać żołnierzem, jednak ciężka praca, wytrwałość i konsekwencja zaprowadziły go o wiele dalej. Marcin Gortat, jeden z wyjątkowych 450 graczy ligi NBA, opowiada Ilonie Adamskiej o swojej drodze do sukcesu i spełnianiu american dream.

 

Ilona Adamska: Czy to prawda, że chciałeś zostać żołnierzem?

Marcin Gortat: To prawda, że jeśli nie zostałbym zawodowym sporowcem, to najprawdopodobniej byłbym żołnierzem. Od zawsze interesowałem się wojskiem, szczególnie oddziałami specjalnymi takimi jak GROM. Obecnie mam wielu kolegów, którzy są zawodowymi żołnierzami i podziwiam ich za swoje poświęcenie i oddanie dla ojczyzny. Wraz z moją Fundacją MG13 stworzyliśmy projekt Respect For The Polish Soldiers, projekt, który ma na celu wsparcie dla żołnierzy, a także ich rodzin, ponieważ powinniśmy wykształcić wśród społeczeństwa szacunek dla osób, które ryzykują życie, aby zapewnić nam bezpieczeństwo. Od wielu lat organizujemy m.in. Mecz Gortat Team vs. Wojsko Polskie, wydarzenie o ogromnym zasięgu, podczas którego to moja drużyna składająca się z gwiazd sportu, muzyki, filmu staje naprzeciw drużynie Wojska Polskiego, składającej się zarówno z czynnych żołnierzy, jak i weteranów.

W NBA, najlepszej lidze świata, grałeś 12 lat. Kawał czasu. Od zawsze marzyłeś o karierze w Stanach?

Dopiero odkąd zacząłem grać w koszykówkę w wieku 17 lat, to był mój główny cel, jaki sobie postawiłem i konsekwentnie dążyłem do jego realizacji. Natomiast w dzieciństwie trenowałem piłkę nożną i marzyłem o wielkiej karierze w bramce angielskiego klubu Manchester United.

Pamiętasz swój pierwszy mecz w NBA? Jakie uczucia towarzyszyły Ci, gdy wyszedłeś na parkiet?

Pamiętam bardzo dobrze, ponieważ bardzo ciężko pracowałem każdego dnia na treningach, aby doczekać się tego momentu. Nie przyszło mi to łatwo, ponieważ musiałem wywalczyć sobie minuty w rywalizacji z innymi graczami na mojej pozycji, którzy mieli za sobą już kilka lat w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Podczas debiutu byłem podekscytowany tym, że wyszedłem na parkiet i miałem szansę pokazać umiejętności, nad którymi pracowałem każdego dnia, stając się coraz lepszym.

Nie bałeś się, że możesz nie dać rady? Jak było wtedy z poczuciem Twojej wartości i wiarą we własny siły? Pytam, bo my, Polacy, często mamy kompleksy i porównujemy się niepotrzebnie z innymi zagranicznymi sportowcami…

Nie bałem się i nie czułem presji, jedynie chęć do gry i chęć walki o każdą piłkę po obu stronach parkietu. Młody, silny i głody rywalizacji – taki właśnie byłem. Zawsze do swoich rywali podchodziłem z szacunkiem, ale nigdy z lękiem. Wiedziałem, na co mnie stać i jaką przeszedłem drogę, aby trafić do grona 450 graczy ligi NBA. Jeśli się porównywałem, to jedynie dlatego, aby zobaczyć, nad czym muszę jeszcze popracować. Podczas gry w niemieckiej Bundeslidze codziennie w nocy oglądałem na żywo mecze NBA, podpatrując zagrania. Następnego dnia rano wstawałem i szedłem na trening, ćwicząc to, co zobaczyłem u najlepszych koszykarzy na świecie. Miałem wielki apetyt na dostanie się do ligi i właśnie ta motywacja tam mnie zaprowadziła.

W show-biznesie ciężko o szczere, prawdziwe relacje. Jak jest w świecie sportu, w świecie koszykówki? Udało Ci się nawiązać wartościowe przyjaźnie z kolegami z boiska?

Oczywiście! Podczas kariery nawiązałem wiele wartościowych przyjaźni. To prawda, że poznajemy ogromną liczbę osób i mamy okazję do nawiązywania niezliczonych kontaktów, ale trzeba robić odpowiednią selekcję i zadawać się z osobami, które są wobec nas szczere i autentyczne. Ja przez całą karierę miałem obok siebie swojego przyjaciela Michała Micielskiego, którego poznałem na pierwszym treningu w łódzkim Klubie Sportowym. Był on dla mnie wsparciem podczas zarówno wspaniałych pełnych euforii momentów, ale także podczas porażek i trudnych chwil.

Kto, Twoim zdaniem, zasługuje na tytuł Króla Koszykówki Wszech Czasów? Masz swojego idola?

Dla wielu osób będzie to Michael Jordan, sam zresztą mam na łydce tatuaż z jego podobizną i uważam go za jednego z najwybitniejszych. Natomiast ja grałem i rywalizowałem w erze Kobe’ego Bryanta, dlatego spośród tych dwóch wybitnych graczy upatrywałbym króla wszech czasów.

Od lat marzyłam o wywiadzie z Tobą. Ale chyba dopiero teraz poczułam, że to odpowiedni moment, by się do Ciebie odezwać. Sama trenowałam 12 lat koszykówkę. Moim idolem był właśnie Kobe Bryant i Michael Jordan. Ich plakaty wiszą do dziś w moim pokoju, w rodzinnym domu w Sanoku. I właśnie o Kobe’ego chciałam zapytać. Jakim był człowiekiem (bo koszykarzem wyjątkowym, dla mnie wirtuozem parkietu). Jak go wspominasz?

Moje spotkania z Bryantem odbywały się głównie na parkiecie, przy okazji meczów rozgrywanych przeciwko sobie. Oczywiście w trakcie mojej dwunastoletniej kariery mieliśmy wiele razy możliwość rywalizować z sobą, co zawsze było dla mnie ogromnym zaszczytem. Na pewno w mojej pamięci silnie zapisały się pamiętne finały NBA z sezonu 2008–2009, kiedy to moja ówczesna drużyna Orlando Magic zmierzyła się z Los Angeles Lakers, których do mistrzostwa poprowadził właśnie Kobe, zdobywając tytuł MVP. To, co charakteryzowało legendę Lakers, to na pewno niesamowicie silny charakter. Był wielkim wojownikiem, wspaniałym graczem i liderem drużyny w każdym momencie zarówno w momencie tryumfu, jak również podczas porażek, co bez wątpienia wyróżnia największych sportowców. Uwielbiałem u niego to, że miał instynkt zwycięzcy. Był niesamowitym perfekcjonistą. Każdy jego ruch pod koszem czy manewr na obwodzie miał wypracowany i dopracowany do perfekcji. Był wspaniałym człowiekiem, którego zapamiętam na zawsze.

Gdy trenowałam koszykówkę, szukałam silniejszych od siebie, tzn. nie grałam z koleżankami, bo wydawały mi się za słabe. Wolałam czas spędzać na boisku z kolegami – lepszymi i starszymi ode mnie. Nauczyli mnie twardej gry. Dzięki nim wygrywałam praktycznie każde zawody, zdobywając tytuł najskuteczniejszej zawodniczki meczu. Czy też uważasz, że aby osiągnąć sukces, należy inspirować się lepszymi od nas? Nie zazdrościć im kariery, sukcesów, tylko czerpać to, co najlepsze, najwartościowsze? Kim ty się inspirowałeś?

Z czasów szkolnych mógłbym wymienić Petera Schmeichela. W tamtych czasach, jak już wcześniej wspomniałem, byłem bramkarzem. To właśnie Petera chciałem zastąpić w przyszłości w bramce Manchesteru United i grać w legendarnym Teatrze Marzeń na Old Trafford. Każdego dnia, jadąc na trening, miałem cel, aby w przyszłości założyć koszulkę Czerwonych Diabłów, ale to marzenie ostatecznie nie zostało spełnione. Ale nie mam czego żałować, ponieważ dzięki swojemu charakterowi i dążeniu do postawionego sobie celu przez dwanaście lat grałem w najlepszej koszykarskiej lidze świata, reprezentując barwy czterech wspaniałych drużyn: Orlando Magic, Phoenix Suns, Washington Wizards oraz Los Angeles Clippers. Podczas mojej kariery w Niemieckiej Bundeslidze spotkałem Sase Obradovica, zawodnika w moim pierwszym sezonie gry w Kolonii, a następnie trenera w tej samej drużynie i mogę śmiało powiedzieć, że był dla mnie inspiracją i mogłem od niego się wiele nauczyć. To on pokazał mi, jaki ogromy potencjał we mnie drzemie, ale też uświadomił, jak wiele ciężkiej pracy mnie czeka w drodze na szczyt. Gdy byłem już w NBA, największą inspiracją i osobą, od której mogłem się wiele nauczyć, był Dwight Howard, który w tamtych czasach dominował w strefie podkoszowej w całej lidze.

FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Co wpłynęło na Twój sukces? Co sprawiło, że zostałeś zawodnikiem najlepszej ligi świata i stałeś się jednym z najbardziej rozpoznawalnych sportowców w Polsce?

Zawsze miałem swój jasno określony cel, który chciałem zrealizować, i poprzez ciężką pracę pokonywałem krok po kroku drogę prowadzącą do spełnienia moich marzeń. Widziałem, że trenerzy czy starsi zawodnicy mający za sobą wiele lat w lidze mają mi wiele do przekazania i chciałem jak najwięcej wyciągnąć dla siebie, aby stawać się każdego dnia coraz lepszym, dlatego słuchałem i czerpałem inspirację. To pomogło mi zrealizować w pełni mój cel. Jeśli miałbym wskazać główne czynniki mojego sukcesu, to zdecydowanie byłby to twardy charakter i ciężka praca.

Marcin Gortat to już marka sama w sobie. Jak dbasz o swoją marką? Jak skutecznie budujesz swój wizerunek? Masz od tego specjalistów?

Praca nad własną marką rozpoczęła się wraz z rozpoczęciem kariery, przez wszystkie te lata pracowałem wraz z moim sztabem ludzi, aby rozwijać i budować silną markę, która przetrwa wiele lat i zostanie zapamiętana przez pokolenia. Na temat budowania marki mógłbym zrobić kilkugodzinny wykład, więc to już przy innej okazji.

Od lat angażujesz się mocno w działalność Fundacji „Mierz Wysoko”, która m.in. organizuje koszykarskie jednodniowe obozy dla adeptów koszykówki oraz mecz Gortat Team – Wojsko Polskie. Lubisz pomagać? Wierzysz, że dobro naprawdę wraca?

Wierzę w to, że te działania dają wiele dobrego, a to jest najważniejsze. Poprzez moją Fundację mogę spełniać marzenia i wesprzeć wiele osób. Pomagam, ponieważ mam taką możliwość i nie wyobrażam sobie przejść obojętnie, mając takie możliwości na działanie, jakimi dysponuję. Moja Fundacja pracuje cały rok, organizując wiele ciekawych projektów.

Jak oceniasz współczesną młodzież? Lgną do sportu, czy jednak wolą siedzieć w domu z laptopem i nosem wlepionym w smartfona?

Obecnie młodzież woli wolny czas spędzać przy komputerze, tablecie, smartfonie. Oczywiście nie wszyscy, ale niestety w przeważającej większości tak właśnie dzieci spędzając czas. Piękne boiska stoją puste, nikt nie gra, mimo że infrastruktura sportowa bardzo się poprawiła. W moich czasach byłoby to nie do pomyślenia, trzeba było wyczekiwać momentu, w którym można było zastąpić kolegę na boisku, rozgrywając kolejne mecze na osiedlowym boisku.

Czego nauczył Cię sport? Jakich cech, umiejętności, które możesz dziś wykorzystywać prowadząc działalność biznesową i charytatywną?

Systematyczności, dyscypliny i doskonałej organizacji. To umiejętności, które z powodzeniem przeniosłem z koszykarskiego parkietu na biznesowe podwórko. Podobnie można to odnieść do mojej działalności charytatywnej, ponieważ tylko działania długofalowe mogą przynieść wymierne rezultaty. Od osób, które dla mnie pracują, wymagam wiele, podobnie jak od kolegów na parkiecie, ponieważ silny tylko silny i zintegrowany zespół może osiągnąć sukces.

Gdybyś mógł określić siebie w trzech słowach?

Pracowity, Zdeterminowany, Nieustępliwy.

W życiu raczej planujesz czy idziesz na tzw. spontan?

Zdecydowanie planuję każdą chwilę swojego życia, zarówno w kwestiach zawodowych, jak i prywatnych. Uwielbiam mieć ułożony plan, według którego postępuję i realizuję kolaje działania prowadzące mnie do jakiegoś konkretnego celu. To moja wielka pasja.

Czego życzyłbyś naszym czytelnikom?

Przede wszystkim dużo radości z samych siebie! Tego, abyście byli dumni z tego, co robicie, i z tego, jak się realizujecie w każdej dziedzinie życia.

Rozmawiała: Ilona Adamska

fot. Agencja 400 MM

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności