Olga Kozierowska: Mam kryzys? Coś wymyślę!


– Jeśli zaakceptujemy kryzysy jako coś naturalnego, będziemy je analizować i na nich się uczyć, weźmiemy odpowiedzialność i wyciągniemy wnioski, to tak – zaprzyjaźnimy się ze swoimi kryzysami i zaczniemy postrzegać je jako coś, co nas rozwija i buduje, a nie coś, co nas niszczy. Takie podejście to największa wartość. – mówi Olga Kozierowska w rozmowie z Law Business Quality.

 

Dlaczego kobieta sukcesu postanowiła napisać książkę o życiowych porażkach?

Nie ma sukcesu bez porażek. Rozmaite badania pokazują, że na każdy sukces składa się średnio sześć porażek. Zatem warto traktować porażki nie jak katastrofę i koniec świata, ale jako coś normalnego. A skoro jest to jeden z elementów, który prowadzi nas do celu, zacznijmy z tych porażek, błędów i potknięć wyciągać wnioski. Tylko w ten sposób możemy działać w sposób mądry, korygując nasze zachowania i strategie, czyli działając inaczej niż dotychczas. Jeśli tego nie zrobimy, trudno nam będzie wyjść z błędnego koła i osiągnąć sukces.

Większość z nas boi się słowa „kryzys”. Chciałaś je odczarować?

Zdecydowanie tak. Kiedy pisałam tę książkę bardzo mi zależało, żeby moi czytelnicy zaczęli inaczej reagować na słowo „porażka”. Faktycznie, większość z nas, kiedy je słyszy lub kiedy doświadcza porażek i kryzysów reaguje lękiem, strachem, paniką, czasem złością. „Dlaczego mnie to spotyka?! Przecież na to nie zasłużyłam” – mówimy w gniewie i bezsilności. A tam, gdzie pojawiają się trudne emocje i lęk, pojawia się też chęć, żeby wszystko zamieść pod dywan, nie konfrontować się z tym, udawać, że tego nie ma lub obwiniać innych. Ale, co się stanie, jeśli trupa włożymy do szafy? Czy sam zniknie? Nic z tego – będzie tam sobie spokojnie czekał aż stracimy czujność i tę szafę w końcu otworzymy. Mając takie podejście trudno nam będzie mieć poczucie, że jesteśmy paniami swojego życia i że mamy wpływ na to, co nas spotyka. A przecież chodzi o to, żeby samodzielnie kreować swój scenariusz na życie i nie oddawać go w ręce innych ludzi albo nieprzewidywalnego losu.

Mając kozła ofiarnego nie musimy brać za nic odpowiedzialności.

Oczywiście, i do pewnego momentu to może być wygodna strategia. Od dziecka uczymy się, jak zrzucać winę na czynniki zewnętrzne. Psujemy zabawkę, przybiegamy z płaczem do rodziców i mówimy – „Ta głupia zabawka sama się zepsuła!”. A rodzice głaskają nas po główce albo śmieją się z tego „samo się zepsuło”. Nie jesteśmy uczeni brania odpowiedzialności za nasze błędy, ani tego, żeby popatrzeć na to, co poszło nie tak i zastanowić się, co możemy zrobić, żeby to naprawić. Skupiamy się za to na tym, co idzie nam dobrze, bo przecież za to jesteśmy chwaleni. Porażki są powodem do wstydu i staramy się je głęboko ukrywać – przed sobą i przed innymi. Boimy się przyznać do błędu, bo boimy się tego, że znowu nas ktoś zruga. Uczymy się tego w dzieciństwie i przenosimy to w dorosłość. A potem zamiast działać, siedzimy i obgryzamy z nerwów paznokcie, zastanawiając się „Co pomyślą o nas inni?”.

 

Mój przyjaciel kryzys

 

To, o czym mówisz jest bliskie wielu kobietom. A jak Ty wyszłaś z błędnego koła i zaczęłaś zaprzyjaźniać się z kryzysami?

To była długa droga. Przede wszystkim obserwowałam to, co się ze mną dzieje. Obserwowałam też jak z kryzysami radzą sobie moi bliscy, przyjaciele i znajomi. Zauważyłam w ten sposób pewne prawidłowości. Kiedy pojawia się kryzys na ogół reagujemy smutkiem. To trudny moment, bo smutek sprawia, że trudno nam się zmobilizować do działania, odbiera nam całą energię. Mamy ochotę się wtedy położyć i chcemy, żeby to wszystko „samo się” jakoś naprawiło. Znam osoby, które potrafią topić się w tym smutku przez lata. Doprowadza to ich jedynie do dalszej frustracji, a niekiedy nawet do depresji. Po smutku jak najszybciej powinna pojawić się złość. To w niej właśnie jest ta energia, która pozwala ruszyć z miejsca – wstać z kanapy i coś z tym wszystkim zacząć robić. Tu pojawia się haczyk, bo na takiej energii i negatywnej motywacji – „Ja wam pokażę!”, też długo nie pociągniemy. To energia krótkodystansowa – działamy na adrenalinie. Jeśli nie chcemy stracić zdrowia, musimy dobrze nią zarządzić. Najlepiej przez sport lub inny rodzaj wysiłku fizycznego. Niektórzy mówią, że najlepszy jest seks. Kiedy już sobie z tym poradzimy przychodzi najtrudniejszy etap –  wzięcie odpowiedzialności.

Czyli możemy zapomnieć o szukaniu kozłów ofiarnych i narzekaniu.

To jest ten moment, kiedy nie możemy dłużej obwiniać świata, horoskopów, trudnego dzieciństwa, losu, złych przyjaciół i pogody. Cały sukces, a właściwie przemiana polega na tym, żeby stanąć przed lustrem i zacząć zadawać sobie pytania. Dlaczego ten kryzys pojawił się w moim życiu? Co do niego doprowadziło? Czym właściwie jest dla mnie? Jakie mam możliwości, żeby z nim sobie poradzić? Jeśli będziemy ze sobą naprawdę szczerzy, to założę się, że w 90% przypadków odkryjemy, że do kryzysu doprowadziło nasze działanie. Nie chciałabym jednak, żeby kobiety, które teraz nas czytają pomyślały – „O matko, i znowu jestem wszystkiemu winna”. To nie jest kwestia wzbudzania poczucia winy, ale rzetelnej analizy. W ten sposób jesteśmy w stanie zrozumieć, gdzie popełniłyśmy błąd, które decyzje były nieprzemyślane, których możliwości nie wykorzystałyśmy. Czasem źle szacujemy ryzyko, czasem udajemy, że czegoś nie widzimy, na coś przymykamy oko. Kiedy już to wszystko wiemy przez chwilę może nam być trudno, ale tylko w ten sposób możemy zobaczyć, czego więcej nie robić. Tak właśnie zmieniamy swoje złe nawyki, błędne przekonania i strategie, które sprowadzają nas na manowce.

I wtedy jest szansa, że zaprzyjaźnimy się z kryzysami?

Jeśli zaakceptujemy kryzysy jako coś naturalnego, będziemy je analizować i na nich się uczyć, weźmiemy odpowiedzialność i wyciągniemy wnioski, to tak – zaprzyjaźnimy się ze swoimi kryzysami i zaczniemy postrzegać je jako coś, co nas rozwija i buduje, a nie coś, co nas niszczy. Takie podejście to największa wartość. Wydaje nam się, że rozwijamy się przez sukcesy. Nieprawda – sukcesy są potwierdzeniem tego, że coś potrafimy i że idziemy dobrą drogą. Ale uczymy się dzięki kryzysom. Czasem trzeba upaść naprawdę nisko, zmierzyć się ze swoją słabością, żeby móc się odbić i zmienić swoje życie na lepsze. W tym tkwi to piękno kryzysu i dlatego warto jest się z nim zaprzyjaźnić.

Ta książka ma pomóc innym w trudnych momentach. A jest coś, w czym jej napisanie pomogło Tobie?

Dla mnie pisanie o kryzysach stanowiło pewnego rodzaju oczyszczenie. Wbrew pozorom w moim życiu było całkiem sporo kryzysów. Ich opisanie pozwoliło mi pogodzić się z tym, czego doświadczyłam. Dzięki temu mogłam na wszystko spojrzeć na nowo, a czas daje dystans i świeżą perspektywę. Łatwo jest mówić – gdybym to wszystko wiedziała wtedy, zachowałabym się zupełnie inaczej. Takie myślenie nie ma sensu.

A jakie zatem ma sens?

Czasu nie cofniesz. To wszystko, co wiesz dzięki swoim kryzysom wykorzystaj dziś i jutro, żebyś więcej nie popełniała tych samych błędów.

Każdy z rozdziałów poprzedzony jest cytatem. Co ciekawe, bardzo wiele tych cytatów pochodzi z bajek. To równowaga dla prozy życiowych kryzysów?

Ostatnio wiele osób w swoich książkach wykorzystuje cytaty mądrych ludzi. Coraz częściej się powtarzają, a przez to zaczynają być postrzegane jako błahe i oklepane. Chciałam jednak, żeby każdy rozdział miał swoje motto, a jako matka trójki dzieci cały czas oglądam bajki. Zauważyłam, że w tych bajkach jest mnóstwo mądrości i rzeczy, które dzieci, ale nie tylko one, powinny zapamiętać. Polecam oglądanie bajek i zapisywanie słów, które do nas przemawiają, bo warto z tymi mądrościami iść potem w życie. Oglądając „Madagaskar” zanotowałam na przykład takie słowa – „Bo kiedy ktoś idzie za głosem serca, to dochodzi dokąd chce, osiąga to, co chce. Pod warunkiem, że spróbuje”. Stał się mottem pierwszego rozdziału o kryzysie motywacji.

Kiedy spada na nas kryzys, pocieszamy się, że po burzy zawsze wychodzi słońce, ale w praktyce trudno czasem zapanować nad tym, co się dzieje. Wszystkie mądrości nagle wylatują z głowy. Co wtedy?

Przede wszystkim nie udawajmy siłaczki i superbohaterki. Przychodzi kryzys – jest kiepsko. Nie ma co udawać, że nic się nie stało. Pozwólmy sobie na chwilę słabości, na łzy, na smutek i strach. To normalne, że czujemy się wtedy w ten sposób. Ważne, żeby się w tym nie pogrążać i nie dać rozpaczy przejąć nad nami kontroli.  Czasem dobrze jest na chwilę się zatrzymać. Następnie zrozumieć swoje emocje i oswoić je. Jeden z cytatów w mojej książce mówi: „Jeśli jesteś w dołku, to musisz przestać kopać”. Rozpaczanie i powtarzanie „Dlaczego ja?” to właśnie takie kopanie dołka pod sobą.

Masz jakiś sposób na negatywne myśli i czarne scenariusze?

Mam i świetnie się sprawdza, zarówno na dorosłych i na dzieciach. Kiedy mój syn narzeka: „Mama, wszystko jest nudne, wszystko jest beznadziejne, nic mi się nie podoba”, mówię mu, żeby szybko wymienił trzy pozytywne rzeczy, które przychodzą mu do głowy. „Nie myśl, tylko mów” – powtarzam mu. I dzieje się mały cud, bo momentalnie nasza uwaga odwraca się od tego, co beznadziejne, a zaczyna szukać pozytywów. Dzięki temu przestajemy się pogrążać w negatywnych myślach. A tam, gdzie kierujemy uwagę, kierujemy też energię. Jeśli uwagę kierujemy na porażkę, non stop o tym mówimy i przeżywamy od nowa, to nadajemy temu wartość, energię i życie. Kryzysy mamy gasić, a nie hodować.

I wtedy kryzys wyjdzie nam na zdrowie.

Tak.  Warto zacząć od zmiany definicji kryzysu w naszej głowie. Jeśli będziemy myśleć o nim jako czymś strasznym, przerażającym, tragedii życiowej, to będziemy się go bać i uciekać od niego. Jeśli postawimy sobie definicję kryzysu jako momentu, który przytrafia się nam raz na jakiś czas, to wtedy będziemy do niego podchodziły jak do czegoś, z czym można sobie poradzić. Nastawmy się na szukanie rozwiązań. Mam kryzys? Coś wymyślę! Przecież to nie koniec świata. Kryzys i sukces to tylko epizody w naszym życiu. Ważne, co z nimi potem zrobimy.  Albo zostajemy w grze, albo siadamy na ławce rezerwowych i patrzymy jak gra o życie toczy się bez nas.

 

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności