Z Bieszczad do Shaolin

MIROSŁAW BARSZOWSKI w biznesie działa podobnie jak w sporcie: z pasją i konsekwentnie. W rozmowie z Katarzyną Paskuda mówi o tym, jak z wątłego chłopca obserwującego ćwiczących sztuki walki przeobraził się w osobę, którą mnisi zaprosili do Shaolin.

 

 

 

 

Jakie cechy charakteru spowodowały, że znalazłeś się tu, gdzie dzisiaj jesteś?

Myślę, że pracowitość i niezłomność, którą wyniosłem ze sztuk walki. Niepoddawanie się ‒ rozumienie różnicy między przegraną a poddaniem się. I myślę, że dzięki tym cechom podejmowałem różne działania, uczyłem się wielu rzeczy w biznesie, dlatego rozwinąłem się w wielu kierunkach. Wykorzystuję też cechy trenera, a dobry trener to też poniekąd psycholog. Kontrola i dążenie do celu – to przydaje się też dziś. Ciężka praca to jedno, ale równie ważne były marzenia. Marzenia chłopaka, który wychowywał się w niewielkiej miejscowości w Bieszczadach, spowodowały, że ciągle chciałem się rozwijać, dążyłem do celu. Tutaj dobrym określeniem jest: z Bieszczad do Shaolin. Jestem trochę marzycielem, trochę człowiekiem, który wierzy w sny. Pracowałem i szedłem do przodu, ale nie zapomniałem tego, co jest za mną. Czasami to droga jest ważniejsza od celu. Gdy już osiągałem to, co sobie wyznaczyłem, powstawały kolejne pasje, pomysły na zdobywanie kolejnych umiejętności.

Jak pojawiło się Twoje zamiłowanie do dalekowschodnich sztuk walki?

Ciężko znaleźć ten początek. Trenowałem od najmłodszych lat. Jako  pięciolatek obserwowałam zajęcia karate w Bieszczadach, które odbywały się w szkole. Byłem samoukiem, lecz marzyłem o rozwoju w tym sporcie. Moi rodzice ciągle powtarzali, że jestem wątły, mały, chorowity i nie nadaję się do sztuk walki. Ja jednak, mając sześć lat, powiedziałem mamie, że będę w klasztorze Shaolin. Od dziecka malowałam smoki na ramionach, a rodzice zastanawiali się, skąd mi się to wzięło. Potem obejrzałem „Wejście smoka” z Bruce’em Lee. Kiedy  pierwszy raz pojechałem do Chin, poczułem się, jakbym przyjechał do domu, ta filozofia, sztuka i kultura były mi bardzo bliskie. Jeżeli ktoś wierzy w poprzednie wcielenia, to na moim przykładzie widać, że coś w tym jest.

Jesteś również nauczycielem kaligrafii i malarstwa chińskiego. Czy  malowanie w tym stylu jest trudne?

Jak mawiają starzy chińscy mistrzowie, jaka jest twoja kaligrafia, takim jesteś człowiekiem.  Wielu mistrzów sztuk walki zajmuje się oprócz walki również innymi dziedzinami sztuki, Chińczycy cenią rozwój. Właściwie od małego malowałem i moim marzeniem było malowanie w stylu chińskim. Nauczyłem się tak malować, oglądając obrazy chińskie i wzorując się na nich – brałem pędzel, wodę, tusz i kreśliłem pierwsze znaki na papierze. Jest powiedzenie: wszystko jest trudne, póki nie stanie się łatwe. Trzeba więc próbować, również w dziedzinie artystycznej. Myślę, że wkładając trochę pracy, można dojść do bardzo ciekawych efektów. Kaligrafia chińska bardzo mnie odpręża, uwielbiam malować wieczorami, nie myślę wtedy o troskach, odpływam i przelewam emocje na papier. Moje obrazy były pokazywane w wielu ciekawych miejscach, z czego również bardzo się cieszę.

Zainteresowania sztuką pojawiły się wcześniej czy później niż sportowe?

Najpierw była sztuka. W wieku 17 lat poczułem sportowego bakcyla i zacząłem wyjeżdżać na zawody i seminaria sportowe. Uważam, że sport jest wspaniały, ale jeśli ktoś z branży sztuk walki liznął jeszcze tej tradycji, to na pewno ona mocno rozwija światopogląd, wartości fair play. Bez tego się nie obejdzie.

fot. Radek Tworek

Jak to jest wykładać w słynnym klasztorze Shaolin?

Przede wszystkim spełniłem marzenie. Jako mały chłopak powiedziałem rodzicom, że tam będę. I  pojechałem tam po raz pierwszy z reprezentacją Polski, później jako trener. Zaskarbiłem sobie sympatię mnichów, ponieważ podczas jednego z pokazów mnisi prezentowali zginanie włóczni na krtani i umiejętności twardego chikung, czyli pokazy hartowania ciała i regulowania oddechu. Pytali  oczywiście, czy ktoś chce spróbować, patrzyli przy tym z lekką ironią, bo uważali pewnie, że nikt się nie zgłosi. Mnie kolega klepnął w plecy, zrobiłem krok w przód, mnich myślał, że sam się zgłosiłem. W Polsce jako samouk trenowałem te elementy i faktycznie zgiąłem włócznię. Dookoła stali chińscy paparazzi, byli zaskoczeni, że wykonuję to, co mnisi, jako pierwszy biały, który tam był. Wtedy mnisi zaprosili mnie do siebie i tak się zaczęła moja przygoda z klasztorem Shaolin. Później wielokrotnie wracałem, uczyłem się, prowadziłem razem z mnichami seminaria. Warto marzyć i śnić.

Pomagasz dzieciom i młodzieży oraz osobom niepełnosprawnym. Jak to robisz?

Prowadzę działalność na rzecz dzieci i młodzieży już 19 lat. Od szkoleń sztuk walki po różnego rodzaju akcje, obozy survivalowe. Okazało się, że wyszkoliłem prawie 3500 osób, niesamowita liczba, sam się jej nie spodziewałem. A jeśli chodzi o osoby niepełnosprawne, to jest to bardzo ciekawa historia, ponieważ jako jeden z nielicznych wprowadziłem elementy zręcznościowe, ruchowe, aby pokazać takim osobom, że można coś zrobić dla siebie, oczywiście w zależności od stopnia niepełnosprawności. Organizowałem obozy, które cieszyły się zainteresowaniem, było to niesamowite przeżycie. Niepełnosprawni jeździli na quadach, strzelali z broni, z łuku, bawili się z osobami sprawnymi, oczywiście program był dostosowany pod kątem bezpieczeństwa. Teraz nie możemy tego organizować ze względu na to, co dzieje się na świecie. Również ciekawą formą były warsztaty terapii zajęciowej, podczas których wykorzystałem talenty artystyczne, robiliśmy rzeźby z gliny, próbowaliśmy kaligrafii. Wspaniałe wspomnienia.

Co motywuje Cię do działania? Czy kultura chińska jest tym motorem napędowym?

Najbardziej motywują mnie porażki. Nie sukcesy, lecz porażki pokazują, że coś powinniśmy poprawić i dzięki nim wyskakujemy o kilka poziomów w górę. Chwile, kiedy coś idzie trudno, a ja szukam rozwiązań, aby osiągnąć cel, są wyjątkowo motywujące. Zamiłowanie do Chin mam od dziecka. W każdej kulturze są plusy i minusy, ale podziwiam, jak oni przez wiele lat wiedli prym na świecie, jak podchodzą do kultury, sztuki i przyrody. Chińczycy są bardzo wytrwali, dążą do doskonałości, rozwijają się w różnych kierunkach, nie poddają się. Moim motorem do działania w biznesie jest filozofia chińska i złote myśli, które pokazywały, że warto starać się i dążyć do celu, a osiągnie się sukces.

Jesteś nauczycielem, trenerem, działaczem sportowym, biznesmenem. O czym jeszcze chciałbyś powiedzieć Czytelnikom?

Łączę różnego rodzaju biznesy w kraju i na świecie, kocham sztuki walki i sport, ale  jestem też tatą wspaniałej córeczki Kaji, która jest moim oczkiem w głowie. Myślę, że jak każdy rodzic chcę coś z własnego doświadczenia przekazać swojemu dziecku. Mam nadzieję, że Kaja będzie chciała też iść w tym kierunku. Jeśli jednak będzie miała inny pomysł na życie, nie mam nic przeciwko temu.

Pandemia negatywnie wpłynęła na wiele działalności. Czy również na Twoje?

Tak, niestety, aczkolwiek zawsze starałem się budować różnego rodzaju nogi, które, jak jedna się potknie, to na drugiej stoimy. Jeśli ktoś ma takie możliwości, to polecam. Działam w branżach związanych z segregacją odpadów i tworzeniem z tych odpadów nowych produktów. Tworzyłem gale walk zawodowych jako promotor. Rozwijam duży projekt sportowy o zasięgu międzynarodowym – za sobą mam projekty związane z galami sportowymi, ale ten projekt z pewnością przewyższy to, co widziały rynki polskie czy międzynarodowe.

Działania w Azji, w Chinach i Kambodży zostały jednak czasowo sparaliżowane. Wprawdzie dziś w Kambodży nie mówi się o Covidzie, ale branża turystyczna mocno tam ucierpiała. W tym kraju rozwijam różnego rodzaju działalności – od nieruchomości po inwestycje na przykład w dziedzinie plantacji awokado.

 Kilka porad, jak osiągnąć sukces i przetrwać biznesowo w czasie pandemii?

Każdy powinien spojrzeć na siebie – co może robić, a co nie. Jesteśmy przecież przeróżnie ukierunkowani. Jako sportowiec chciałem wykorzystywać swoje umiejętności w różnych dziedzinach. Moja rada to szukać rozwiązań i budować wiele nóg biznesowych, które pomogą twardo stąpać i iść do przodu. Mnie udało się rozwinąć kilka branż w kraju i na świecie. A poza tym w tej chwili najważniejsze, aby się nie poddawać i szukać rozwiązań, chociaż teraz z pewnością jest to trudne, gdyż rządy blokują różne działania. Musimy się przede wszystkim jednoczyć i wzajemnie wspierać.

Rozmawiała: Katarzyna Paskuda

fot. Mirosław Barszowski

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności