Radzimir Dębski: Technologie to narkotyk wzmacniający sztukę


– Technologie cyfrowe pomagają naszym pomysłom osiągnąć wyższy poziom i zmaterializować je w muzycznej formie. Przy tworzeniu najważniejsza jest jednak inteligencja emocjonalna i pamiętanie o tym, żeby cyfra nigdy nie zawładnęła naszą twórczością – przyznaje Radzimir Dębski, kompozytor młodego pokolenia. W tym roku został jurorem w konkursie UPC Digital Art dla artystów wykorzystujących w pracy technologie cyfrowe. W rozmowie z „Law Business Quality” zdradza, jak sprawić, by dzieło stworzone przez komputer zachowało duszę artysty, jakie wyzwania towarzyszyły mu podczas komponowania „Historii Hip-hopu” oraz zapowiada wydanie długo oczekiwanej płyty.

 

W ciągu ostatnich 20 lat technologie cyfrowe zdominowały świat mediów, zaczęły wpływać na kulturę i sztukę. Jakie nowe narzędzia i różnice w porównaniu z analogiem Pan dostrzega?

– Tworzenie muzyki analogowej jest dużo trudniejsze i bardziej czasochłonne. Łatwiej jest dzisiaj wyprodukować dzieło cyfrowe. Współcześnie mamy, na przykład, do czynienia z malarzami, którzy tworzą z gotowych zdjęć. Przeniesienie obrazu na cyfrę jest łatwiejsze niż kreowanie go od podstaw. To samo dotyczy mojej muzyki. Jeśli pracowałbym analogowo, powinienem za chwilę jechać do studia. Tam czekałoby na mnie tysiąc metrów kwadratowych przestrzeni i grupa kilkunastu współpracowników. Jeśli chciałbym nagrać gitarę i przepuścić ją przez wzmacniacz, potrzebuję do tego odpowiedniego pomieszczenia i mikrofonu. Jeśli chciałbym pogrubić ten dźwięk i przepuścić przez drugi wzmacniacz – drugie pomieszczenie i drugi mikrofon. Myślę, że nie wyrobiłbym się w czasie. Dzięki technologiom mam narzędzia, które umożliwiają mi szybsze tworzenie. Mogę wyrzucić tę gitarę, a amplifikacja tego, co siedzi w mojej głowie, nabiera zupełnie innego znaczenia. Zamiast licznych pomieszczeń w studiu, mogę znaleźć dowolne miejsce na świecie i pracować w nim.

Skoro analogowe tworzenie sztuki jest trudniejsze, droższe i bardziej czasochłonne, to czy powinniśmy obawiać się, że zostanie zupełnie zastąpione technologiami?

– Moim zdaniem analog już dawno został wyparty przez cyfrę. Widzimy to w fotografii, ale również w muzyce. Udało się przekroczyć tę granicę, kiedy tworzenie cyfrowe było tylko stylizacją. Dziś to sztuka sama w sobie. Dzięki odpowiednim algorytmom muzycy na całym świecie osiągają symulacje nagrań w innym pomieszczeniu. To zapewnia nam mobilność, możemy nagrywać we wszystkich salach koncertowych świata, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy.

Granica między dziełem komputera a sztuką zdaje się być jednak jeszcze dostrzegalna.

– Oczywiście, sztuce tworzonej przez komputer brakuje duszy, historii, prawdy… Zawsze będzie wielu purystów, którzy będą się obrażali na technologie cyfrowe (i artystów tworzących w ten sposób), bo mało w nich romantyzmu. Jeżeli uda nam się jednak ten romantyzm zachować i wprowadzić go w cyfrowy świat, używać tych narzędzi do zwielokrotnienia talentu (i romantyzmu), to wtedy… mamy romans. Ze sztuką, oczywiście.

W jaki sposób zachować ten romantyzm i sprawić, by dzieło cyfrowe nie było jedynie wytworem komputera, a zachowało duszę artysty?

-Przy tworzeniu cyfrowym najważniejsza jest inteligencja emocjonalna i pamiętanie o tym, żeby cyfra nigdy nie zawładnęła naszą twórczością. Technologie to narkotyk wzmacniający sztukę. Nie można dać się ponieść efektom. Cyfra ma pomóc osiągnąć naszym pomysłom wyższy poziom i zmaterializować je w muzycznej formie.

Mimo to, technologie cyfrowe nakładają na muzyka pewne ograniczenia.

– Komputer nakłada na artystę pewne ograniczenia, bo sztuczna inteligencja jest ograniczona. To tak, jak z projektowaniem robota, który się porusza, ma jakieś nadzwyczajne funkcje. Może nawet przypominać człowieka, ale nigdy nim nie będzie. Elektronika jest ograniczeniem, dlatego warto, by artyści nie próbowali naśladować kogoś innego, ale używali urządzeń i technologii do stworzenia czegoś nowego. Czy każdy dźwięk jest muzyką? Abstrakcyjnie – tak, praktycznie – nie każdy…

Pierwsza kompozycja komputerowa powstała już w 1957 roku na Uniwersytecie Illinois. Czy dzisiaj ta muzyka to już sztuka czy nadal tylko dzieło robota?

– Technologie w muzyce są używane od ponad 100 lat. Pod koniec XIX wieku powstały pierwsze elektrownie, dzięki którym prąd trafił do domów. Ludzie zaczęli myśleć, jak tworzyć elektryczne instrumenty, a później – cyfrowe. Ta dziedzina płynnie rozwija się od dawna, choć nie tak gwałtownie, jak technologie wykorzystujące np. żyroskopy, interaktywność 3D w tabletach czy zagadnienia wizualne, które pojawiły się przy mocy przerobowej komputera.

Muzyka komputerowa to dziedzina muzyki poważnej. Utwory wytworzone przez komputer, a sterowane przez kompozytora, dzieją się same na scenie. Jeśli algorytmy są ciekawe, to tworzy się niesamowite zjawisko, ale widz musi to poczuć, doświadczyć tej sztuki emocjonalnie. Medium nie powinno przejmować kontroli nad efektem. Liczy się tylko i wyłącznie efekt, nie medium. Ze sztuką często jest tak, jak z religią. Jeśli jest bardzo stara, to się ją zalicza do kultury. W świecie muzyki sztuka komputerowa liczy kilkadziesiąt lat i już od dawna jest gałęzią kultury. A czy przeciętny widz lub słuchacz zalicza sztukę tworzoną przez technologie do sztuki wysokiej, to już największe wyzwanie dla artystów, którzy ją tworzą.

Pan jednak zdecydował się podjąć odwrotne wyzwanie – język cyfrowy (hip-hopowe przeboje) przenieść na muzykę analogową – projekt „Historia Hip-hopu” we współpracy z Miłoszem „Miuoshem” Boryckim i Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. Jakie były największe wyzwania podczas pracy nad tym albumem?

-Muzycy, artyści są przyzwyczajeni do tego, że wszystko ma być idealne. Ja walczyłem o pewien pomysł, który nie wydawał się i nie był idealny pod względem muzycznym. Walczyłem o pewne niedoskonałości, błędy. W muzyce powszechny jest wszędobylski „klik” – metronom, czyli komputerowe tempa równane, siatki temp, które się nie zmieniają, dzięki czemu utwór nie przyspiesza i nie zwalnia. Oczywiście, jest to wspaniałe, gdy potrzebujemy grać odpowiedni rodzaj muzyki analogowej z orkiestrą. Natomiast jeśli muzykujemy na scenie, to schemat i zasady są naszymi wrogami, z którymi staram się za pośrednictwem tego projektu trochę walczyć.

A czy problemem nie była różnica pokoleniowa i inne podejście do tworzenia analogowego i cyfrowego, szczególnie podczas współpracy z muzykami z Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia?

– Nie wierzę w wiek. Może dlatego, że nieustannie byłem na coś za młody, np. na alkohol (śmiech). Wiek to stan umysłu, sztuka nie ma takich granic.

12088006_1144544592242159_6630021456328457752_n

Ukończył Pan Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie, studiował na University of California w Los Angeles – czy dostrzega Pan różnicę w podejściu do edukacji w Polsce i za granicą?

– W Stanach Zjednoczonych uczy się tworzenia muzyki w oparciu o technologie cyfrowe, w Polsce – nie jest to tak powszechne. Na warszawskim uniwersytecie jedyne zajęcia, jakie miałem przy komputerze, to dodatkowy fakultet z obsługi programu do pisania nut. W Los Angeles dostawałem konkretne zadania, np. tydzień na stworzenie jakiegoś projektu z wykorzystaniem muzyki wyłącznie tworzonej przez komputer. To doświadczenie otworzyło mi oczy na nową formę kreowania sztuki, nowe sposoby nagrywania, używania elektroniki, syntezatorów. Z czasem okazało się, że to nie tylko zabawa i tworzenie demo. Narzędzia cyfrowe są na tyle wartościowe, także emocjonalnie, że można je wykorzystywać do tworzenia profesjonalnej muzyki.

Czy decyzja o studiach w Los Angeles była skutkiem niedosytu odczuwanego po edukacji muzycznej w Polsce?

– W Polsce studiowałem muzykę poważną, w Stanach Zjednoczonych – kompozycję muzyki filmowej. Uczyłem się równolegle i przez całe świadome życie to planowałem. Wiedziałem, że z tej różnorodności, z dwóch podejść do edukacji muzycznej mogę wynieść coś uniwersalnego. To nie jest tak, że w Stanach są świetne uczelnie, a u nas słabe. Po prostu są inne. U nas jest warsztat, organizacja, rzemiosło, bardzo analityczne i teoretyczne przygotowanie przed konkretną pracą. W Stanach skupia się głównie na praktyce, dzięki której można osiągnąć ogromny amerykański sukces pod warunkiem, że jest się odpowiednio przygotowanym teoretycznie. Niektórzy muzycy marnują na takich uniwersytetach swój czas i pieniądze, bo po czasie okazuje się, że brakuje im wiedzy i podstaw, które mi zapewnił Uniwersytet Muzyczny w Warszawie.

Rok 2015 należy do Pana – czołówka Wiadomości TVP, „Historia Hip-hopu”. Zdradzi Pan plany na ostatnie miesiące?

– Wszystko wskazuje na to, że moja debiutancka płyta, nad którą pracuję od wielu lat, ujrzy światło dziennie już pod koniec roku.

Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę. Szczęśliwego Nowego Roku.

 

Rozmawiała: Olivia Drost

fot. Asia Pulko, Mateusz Nasternak

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Akceptuję zasady Polityki prywatności